W życiu piękne są tylko te chwile, które przeżywamy naprawdę, które później, nawet po latach, zapamiętujemy jako wyjątkowe. Próbujemy je odtworzyć, zatrzymać, być może przytulić do naszej tęskniącej pamięci. Ale nie może być inaczej, zwłaszcza w przypadku poety, dla którego obiekt uczuć pozostaje najważniejszym punktem odniesienia. To w tym punkcie, jak w soczewce, skupiają się wschody i zachody słońca, rozgwieżdżone w swej srebrzystości niebo i pochmurne zawirowania. Grzesik jest właśnie takim poetą, który próbuje z tych szczegółów, fragmentów myśli, refleksji czy bliskich sobie pejzaży zbudować mozaikę uczuć. Obiekt jego adoracji ma w sobie coś z Kobiety-Anioła, model od wieków sprawdzony, począwszy od Dantego, przez Mickiewicza, aż po współczesnych spadkobierców romantycznych czy sentymentalnych konwencji. Nie dziwiwięc, bo nie może dziwić, sposób obrazowania, tworzenie przez Grzesika wizerunku kochanej Kobiety. Jeżeli pisze o oczach, to są piękne jak diament, przejrzyste jak kryształ, lśniące jak perły. To z takich sentymentalnych cacek budowany jest urok słonecznego dnia czy nastrojowy, pełen tajemniczego księżycowego światła wieczór. Przyroda, w całej swej zmienności, stanowi nieodłączne tło zwierzeń miłosnych. Dotyka najskrytszych zakamarków serca, współtworzy sny i marzenia. Jest blisko, jak tylko można najbliżej, ale i daleko, poza zasięgiem wyciągniętej dłoni. Podobnie jest z wyniesionym na piedestał wizerunkiem Kobiety. Jest, a jakby jej nie było. Wiersze, które mówią o tym rozdarciu, są najciekawsze z całego wyboru. Nawet jeśli takiemu a nie innemu wyrażaniu uczuć towarzyszy tak skonwencjonalizowany poetycki rekwizyt jak 'róża'. Używając go porusza się Grzesik po dawno wydeptanych ścieżkach. Ale na dobrą sprawę, nikt, nawet jeżeli dostrzeże banalność przywołań, nie oprze się jej naturalnemu wdziękowi, zapachowi, pięknu. Jest przecież po to, by zatrzymać te najważniejsze i autentycznie przeżyte chwile.