Świat Stefana Kieniewicza odszedł w przeszłość i powoli zacierają się jego kontury. Opowieść autora o dojrzewaniu do życia rodzinnego i publicznego nie tylko ocala wiele szczegółów rzeczywistości pierwszej połowy XX wieku, lecz także pozwala zbudować z nią więź emocjonalną.
Dobrze urodzony w carskiej Rosji. Stracił dom, zanim w Polsce poszedł do szkoły. Nie strzelał, nie galopował, ale odebrał complete education. Czytał światową literaturę w pięciu językach i nie uważał się za poliglotę. Z równym zapałem karnawałował i bywał w archiwach. Gdy założył własną rodzinę, przyszła wojna. Dziesięć lat po niej uznał, że już nic oprócz M4 mu nie trzeba.
Konspiracja, powstanie i obozy koncentracyjne umocniły jego wiarę, a zarazem pozwoliły mu lepiej zrozumieć epokę, której badaniu poświęcił życie. Stronił od polityki, ale stał się głosem środowiska. Za to poza akademią nieraz słyszał, że gdyby wszyscy pisali pamiętniki i odpowiadali na listy, historycy nie byliby potrzebni. Choć Stefan Kieniewicz był nadzwyczaj sumiennym korespondentem, nie zgodziłby się z taką opinią. Pamiętniki pokazują, dlaczego historycy są jednak niezbędni.