Ta książka to zbiór zdarzeń, chwil, emocji i przejść widziany z dwóch różnych perspektyw. Joanna zachorowała na raka piersi, Robert opiekował się nią każdego dnia drogi przez piekło leczenia onkologicznego.
Szli razem, za rękę. Ale czy byli razem? Może jednak oddzielnie? Czy ten wredny dziad, który im towarzyszył, dzielił ich, czy - paradoksalnie - łączył? Co czuło i myślało każde z nich? Co przeżywali wspólnie, a co ukrywali? Zakładali maski i stwarzali pozory normalności, czy odchodzili od zmysłów?
Ile razy Joanna myślała, że najlepiej by było, gdyby już odeszła? Ile razy Robert musiał wyjść z domu i przebiec kilka kilometrów, aby nie zwariować?
Nikt nam nie mówi, jak radzić sobie z wrednym dziadem - rakiem. Nie ma jednej recepty dla wszystkich. Schematu też nie ma. Ta książka może być przesłaniem, że nie ma takiego syfu, z którego nie da się wyjść. A nadzieja nie jest matką głupców...
Joanna i Robert pisali oddzielnie, nie czytając swoich tekstów. To sprawia, że książka staje się ciekawym eksperymentem A na pewno - aktem demaskacji skrywanych głęboko emocji.