Oparty o kamienną ścianę Leris z obojętnością przyglądał się szczurom biegającym nieopodal jego palców u stóp. Dopiero kiedy jedno z stworzeń go ugryzło, poruszył stopą, by odpędzić zwierzę. Mały drapieżnik ani myślał uciekać, mało tego – jego piski przywołały kolejnych amatorów ludzkiego mięsa. Leris poruszył się, głośno jęcząc z bólu, i ostatkiem sił odegnał szczury ze swoich nóg. Dłonią przetarł poranione ciało. Liczne ślady ugryzień, niektóre były tak świeże, że krew nie zdążyła skrzepnąć.
– Jeszcze dyszę, śmierdzące trupojady – wyszeptał wyschniętymi ustami.
Ostrożnie, by nie urazić ran, położył się na pokrytej nieczystościami słomie i zamknął na chwilę oczy. Po raz setny próbował przypomnieć sobie, jak trafił do tego ponurego miejsca i co najważniejsze – jak ma na imię i skąd pochodzi.
– Kostek – zaczął niepewnie do szkieletu leżącego obok w celi. – Kim jestem? Co ja tu robię? Przypomnij sobie.
Szkielet jednak milczał (...).