Opis społeczeństwa, dobrowolnie poddającego się unifikacji i rezygnującego z wszelkiej indywidualności, do czego doprowadziła wcale nieskomplikowana inżynieria społeczna przeprowadzona na globalną skalę, wydawał się tak nieprawdopodobny, że nikt go nie chciał uznać za możliwy. Z pokorą przyjąłem te recenzje i zrezygnowałem z wydania powieści, chociaż nieustannie towarzyszyło mi przekonanie, że kwestią czasu pozostaje, gdy literacka fikcja stanie się faktem i obudzimy się dokładnie w takiej rzeczywistości:
Pokłóciliśmy się o Internet, naturalnie nie o samą akcję, tutaj nie ma wątpliwości, pierwsze zgony wywołane rzekomym wirusem chyba nawet nie były zgonami, skorzystali z żywych trupów, bali się uruchomić czynnego wirusa. Zresztą nie było powodu, przecież plan był genialnie prosty, skoro nowy wirus atakował wszystkie organy i dzielił wszystkimi znanymi chorobami, każdy zgon dawał się tłumaczyć wirusem. Wystarczyło powtarzać w telewizjach całego świata, że ten czy tamten, zanim dostał zawału, zanim wykończył go koklusz, nim po ataku padaczki odgryzł sobie i zadławił się własnym językiem, korzystał z komputera i odwiedzał zupełnie bezpieczne strony. A kto nie miał w 2020 roku komputera, kto nie miał Internetu?
Przyszedł rok 2020 i Ci sami Czytelnicy, którzy mówili o przerysowanej metaforze, zgodnie krzyknęli, że nie tylko miałem rację, ale koniecznie trzeba Pokój pokazać światu zanim ziszczą się kolejne etapy budowania społeczeństwa bezpostaciowego, gdzie dla człowieka zabraknie miejsca. Spełniam to życzenie z nadzieją, że wszystko jeszcze uda się uratować, a co zostało utracone, będzie przywrócone. Autor